Miałem kolegę, który maniakalnie wierzył że kiedyś wygra w toto-lotka, że za wygraną pojedzie do Francji, i że tam upije się koniakiem courvuosier, którego pamiętał z minionych czasów. Courvosier był dla niego czymś tak wyjątkowym jak przedwojenny blichtr, był tęsknotą, marzeniem, mrzonką..
Nie doczekał się ani wygranej, ani Francji, a jego courvosier pewnie stoi gdzieś tam... i obrasta kurzem. A może kusi kolejnego marzyciela.
Dodaj komentarz